Recenzja filmu

Krzyk VI (2023)
Matt Bettinelli-Olpin
Tyler Gillett
Courteney Cox
Melissa Barrera

Krzyk 2 dwa

Przepis na dobry film z cyklu jest przecież w sumie, teoretycznie, prosty: a) dobra scena otwarcia, b) dobra chemia między bohaterami, c) dobry metakomentarz, no i oczywiście d) dobre "kille".
Krzyk 2 dwa
źródło: Materiały prasowe
"Ten nowy Ghostface jest zupełnie inny", mówi któryś z bohaterów "Krzyku VI". Napastnik nosi jednak podniszczoną, starą maskę, która wygląda, jakby niejedną rzeź widziała. I jest to całkiem trafne podsumowanie stanu, w jakim znalazła się seria. Z jednej strony: logika sequelozy każe wciąż podbijać stawkę i odświeżać formułę. Z drugiej: trudno ukryć, że "Krzyk" ma już swoje lata (prawie trzydzieści!). Poprzednia część - przewrotnie zatytułowana "Krzyk" - odpowiedziała na wyzwanie, jakie przyniósł renesans horroru: nie tylko zgrabnie zdefiniowała się sama jako requel, ale też wyprzedziła popkulturowy zeitgeist, zaklepując sobie Jennę Ortegę w ostatniej chwili, zanim ta została najpopularniejszą aktorką na świecie. Wyzwaniem dla "szóstki" było więc, czy uda się utrzymać poziom poprzedniej części.

Wyzwanie to tym większe, że "krzykowa" zabawa w mnożenie cudzysłowów osiągnęła szczyt chyba właśnie w poprzedniej części: w scenie, gdy Mindy (Jasmin Savoy Brown) ogląda horror i każe się odwrócić jego bohaterowi, który ogląda horror i każe się odwrócić jego bohaterowi - oczywiście nieświadoma, że sama powinna się odwrócić. Dylemat jest prosty: czy dodanie kolejnego nawiasu faktycznie cokolwiek by dodało? Na szczęście twórcy są świadomi impasu. Mindy wraca więc, by (jak wcześniej jej wujek Randy) wyłożyć reguły filmu, którego sama jest bohaterką. "Na tym etapie serii wszystko jest możliwe. Skoro w "Gwiezdnych wojnach" zginął nawet Luke Skywalker, zginąć mogą wszyscy", mówi, a my już sami nie wiemy, czy twórcy chcą w ten sposób odwrócić naszą uwagę, czy wiedzą, że spodziewamy się odwrócenia uwagi, i przewrotnie planują zrobić właśnie to, czego zapowiadają, że nie zrobią. Najlepszym twistem może być już tylko… brak twistu. Jak sugeruje Mindy, zabawa z gatunkiem polega przecież na skutecznym "zawodzeniu oczekiwań". Powiem więc tak: ten film całkiem skutecznie je zawodzi.



Jeśli poprzedni "Krzyk" potraktujemy jako otwarcie nowego cyklu, "Krzyk VI" pełni rolę drugiej części. Siłą rzeczy jest więc lustrzanym odbiciem "Krzyku 2", zarazem dublując rozwiązania z "dwójki", jak i kontynuując wątki z poprzedniego filmu. Oto bowiem licealiści z Woodsboro przenoszą się na uniwersytet (tym razem nowojorski), gdzie między imprezami kampusowych bractw a zajęciami z filmoznawstwa czeka ich kolejny sprawdzian z horrorowej dojrzałości. Oczywiście scenę na dobre przejmuje już paczka nowych bohaterów, a oryginalny skład reprezentuje jedynie Gale Weathers (Courtney Cox). I to kolejna metafora tej trochę starej, trochę nowej serii: Dewey zginął, Sydney "zasługuje na happy end" (a Neve Campbell na wyższą gażę), ale niektóre rzeczy pozostają wciąż takie same, więc Gale wraca do bycia kompulsywnie wścibską reporterką. W znaczącej wymianie zdań nowa gwiazda Ortega pyta starą gwiazdę Cox, czy aby nie przebrzmiała i dlatego kurczowo trzyma się tematu Ghostface’a.

Właśnie Ortega - jako Tara Carpenter - podpowiada nam również temat filmu. Dziewczyna nie zgadza się bowiem, by "trzy dni, kiedy ścigał ją seryjny morderca", zaważyły na reszcie jej życia. Niestety, jak sugeruje nam już maska GHOST-face’a, "Krzyk" zawsze był serią o swoistym "nawiedzeniu": o postaciach prześladowanych przez duchy rodzinnych traum i o widzach prześladowanych przez duchy gatunkowych schematów. Wyparte zawsze wraca, sugerował Wes Craven, a teraz powtarzają to po nim "nawiedzeni" przez niego następcy. Niektórzy bohaterowie "Krzyku VI" chcą traumę zapomnieć, beztrosko imprezując. Inni chcą ją celebrować, budując kapliczki ku pamięci Ghostface’a. Jeszcze inni chcą ją powtórzyć, zakładając maskę i chwytając za nóż. Ewidentnie pora na terapię - i proszę! Samantha Carpenter (Melissa Barrera) siada na kozetce i próbuje przepracować dziedzictwo Billy’ego Loomisa oraz hejt i fałszywe oskarżenia, jakimi nęka ją internet. O ironio, próbując zapobiec kolejnej traumie, Samantha otacza swoją młodszą siostrę Tarę opiekuńczym drutem kolczastym - co jest oczywiście najlepszym przepisem na kolejną traumę.



"Miłość jako drut kolczasty" to przy okazji ładna definicja toksycznego fandomu, kolejnego z ulubionych tematów serii. "Krzyk VI" pokazuje nam jednak dwa oblicza fanostwa. Z jednej strony mamy psychowielbicieli uwikłanych w wojenki podjazdowe i mierzenie siusiaków. Z drugiej: fanki zbijające piątkę i szanujące się nawet w obliczu różnicy opinii. Rzecz jasna to ci pierwsi zasilą szeregi czarnych charakterów. Tymczasem kinofilka Mindy i kinofilka Kirby (Hayden Panettiere z "Krzyku 4") pięknie "zgodzą się, że się nie zgadzają" co do tego, która część "Piątku trzynastego" jest najlepsza. Mindy woli "dwójkę" - Kirby preferuje "Ostatni rozdział". Dlaczego? Bo ma słabość do Coreya Feldmana. Czy to manifest zdrowego szacunku dla prywatnych odchyłów gustu? Czy to postulat wyzwolenia się z hierarchii "obiektywnych", "oficjalnych" rankingów? Jeśli tak, szanuję.

Ale kto wie, może reżyserski duet Matt Bettinelli-Olpin/Tyler Gillett chce w ten sposób uprzedzić krytykę. Bo brzmi to trochę tak, jakby mówili "nie strzelajcie, o gustach się nie dyskutuje". Żeby nie było, panowie nie poprzestają jednak na asekurowaniu się. W innej meta-scenie filmoznawczyni Laura Crane (Samara Weaving) chwali horror jako wentyl, którym filmowcy-outsiderzy przemycają do mainstreamu wywrotowe pomysły. A to brzmi już cokolwiek pysznie, w tonie "patrzcie na nas, Artystów". Oczywiście taka autopromocja "filmu w ramach filmu" to rzecz bardzo w stylu serii. Niestety, potencjalna wywrotowość "Krzyku VI" to kwestia co najwyżej dyskusyjna. Inna sprawa, że wywrotowość to cecha przeceniania i czasem lepszą opcją są sprawne rzemiosło oraz czysta frajda. Na szczęście tych tu nie brakuje: wystarczy rzut oka na "tradycyjną" sekwencję otwarcia. Zresztą - skoro już o rankingach mowa - jedną z najlepszych w cyklu.



Jasne, można narzekać na to, jak wiele są w stanie dokonać bohaterowie "Krzyku VI", otrzymawszy rany kłute brzucha. Albo że w momencie zagrożenia rozdzielają się, wsiadają do metra, wychodzą na ulicę. Albo że zdemaskowany Ghostface upaja się swoją motywacją, jakby był czarnym charakterem ze "Scooby-Doo". W sumie to niezły paradoks: film z serii, która słynie z wyśmiewania horrorowych głupotek, raz za razem podkłada się sam. Ale umówmy się: cykl bardzo szybko osiągnął operowo-mydlane stężenie i zmienił się w pochód nastoletnich romansów, szokujących retconów, powracających zza grobu złych krewnych oraz obciachowych soundtracków (pamiętacie zespół Creed?). Ale przecież ani Craven, ani jego następcy nie aspirowali nigdy do rangi "elevated horror". I w tym rzecz.

Siłą "Krzyku" zawsze była - po prostu - zabawa. Czy był to komediowy dystans, czy była to horrorowa intensywność, seria od zawsze stała ot, "momentami". Przepis na dobry film z cyklu jest przecież w sumie, teoretycznie, prosty: a) dobra scena otwarcia, b) dobra chemia między bohaterami, c) dobry metakomentarz, no i oczywiście d) dobre "kille". Jeśli chodzi o "Krzyk VI", to a) jest, b) jest, c) jest i d) są. Mamy też punkty bonusowe. Nowy Jork działa tu zaskakująco dobrze jako miasto niebezpiecznej anonimowości, podejrzanych przygodnych relacji oraz upiornego metra z klimatycznie przygasającym światłem. Bardziej brutalny, atletyczny Ghostface to miła odmiana po zastępie niemalże slapstickowych poprzedników. Do tego jest mocna scena desperackiej skradanki po chrzęszczącym szkle w ulicznym sklepiku. Jest błyskotliwy sposób na wykorzystanie przeciwko Ghostface’owi jego ulubionego oręża - telefonu. I na dodatek wszystkie te błyskotki nanizano na mocną fabularną nitkę, która rezonuje emocjonalnie, tematycznie oraz dramaturgicznie (choć niekoniecznie logicznie). Jak na szóstą odsłonę serii z prawie trzydziestoletnim stażem, całkiem nieźle. Nie ma co podnosić larum. Nie ma co krzyczeć. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones